Strona Główna >> Rosja >> Społeczeństwo >> „Nie jestem Rosjaninem, ani Estończykiem, jestem Anton”. Jak repatrianci z Rosji odzyskują estońskie obywatelstwo „na mocy prawa krwi” i rozpoczynają nowe życie. 5 historii

2024-07-25 12:24:17

„Nie jestem Rosjaninem, ani Estończykiem, jestem Anton”. Jak repatrianci z Rosji odzyskują estońskie obywatelstwo „na mocy prawa krwi” i rozpoczynają nowe życie. 5 historii

Przykład Rumunii, która zezwala na przywrócenie obywatelstwa byłym obywatelom rumuńskim urodzonym lub przebywającym na terytorium Rumunii przed 1940 r. (w tym w Besarabii), a także ich potomkom do trzeciego pokolenia, nie jest odosobniony.

Zdjęcie: novayagazeta.ee 

Redakcja „Nowaja Gazeta – Baltija” opowiada historie Rosjan-potomków obywateli I Republiki Estońskiej (1918-1940 – przyp. tłum.), którzy odzyskali estońskie obywatelstwo „na mocy prawa krwi” i przeprowadzili się do Estonii w wyniku repatriacji po rozpoczęciu wojny. Dziś nie każdy zgadza się z określeniem „gościnna Estonia”. Dziesiątki i setki obywateli Rosji i Białorusi w ostatnich latach otrzymywali odmowy wiz i zezwoleń na pobyt, tracąc możliwość pracy i nauki w Estonii. Nawet wielu z tych, którzy osiedlili się tutaj na długo przed lutym 2022 roku, zostało zmuszonych do opuszczenia kraju.  Są jednak tacy, którzy mają zgoła unikalne doświadczenie emigracji do Estonii, a raczej nie emigracji, tylko repatriacji. Porzuciwszy swój dom w Rosji, przyjechali do domu – Estonii. Niektórzy z nich od dawna marzyli, aby wrócić do swoich estońskich korzeni, niektórzy od dawna posługiwali się estońskim paszportem, jako wygodniejszym sposobem na podróżowanie, a jeszcze inni starali się o odzyskanie estońskiego obywatelstwa na długo przed wyjazdem z Rosji. Repatrianci – potomkowie obywateli I Republiki Estońskiej, którzy urodzili się lub mieszkali na terytorium Estonii w latach 1918-1940. Zgodnie z ustawą o obywatelstwie z 1938 r., przywróconą w 1992 r., obywatelstwo Republiki Estońskiej jest przyznawane wszystkim, którzy posiadali je w dniu 16 czerwca 1940 r. oraz ich bezpośrednim potomkom „na mocy prawa krwi”. Zgodnie z prawem, obywatel Estonii nie może jednocześnie posiadać obywatelstwa jakiegokolwiek innego państwa. Jednocześnie Konstytucja Estonii stanowi, że nikt nie może zostać pozbawiony estońskiego obywatelstwa nabytego przez urodzenie. W ten sposób potomkowie obywateli I Republiki Estońskiej, urodzeni w innych krajach, otrzymali złoty bilet - dwa obywatelstwa - kiedy się urodzili. Wielu z nich to obywatele Rosji - ci wyjątkowi obywatele Rosji, dla których dzisiejsza Estonia jest gotowa otworzyć swoje drzwi. 

Karin Maro, kucharka. Historia powrotu do domu 

Karin Maro otrzymała obywatelstwo „na mocy prawa krwi” we wrześniu 2019 roku, przeprowadziła się do Estonii z Petersburga w grudniu 2022. Jej rodzice to zawodowi motocykliści, a ojciec, Tynu Maro, wywalczył nawet tytuł Mistrza Estonii w motosporcie. Karin urodziła się w estońskim miasteczku Ohtu, gdzie rodzina jej ojca przez wiele lat żyła w rodzinnym gospodarstwie. 

Od dziecka rozumiałam, że jestem Estonką. Zawsze musiałam wyjaśniać, dlaczego mam takie imię i nazwisko – Karin Maro. W Petersburgu, oczywiście, wszyscy nazywali mnie Karina. Prościej było się nie spierać. Był w tym zawsze jakiś dysonans – nazywali mnie nie moim imieniem. Moi rodzice byli sportowcami, obydwoje zajmowali się sportem motocyklowym. Ojciec Estończyk, a mama Rosjanka, urodziła się w Ałmaty, dokąd rodzina mojej babci przeprowadziła się z Ałtaju, na niezagospodarowane ziemie. Mama skończyła szkołę w Ałmaty i, będąc młodą dziewczyną, przyjechała do Leningradu, ponieważ marzyła o wyścigach motocyklowych. Tam poznała mojego ojca. Urodziłam się w Ohtu w 1979 roku i mieszkałam tam 2 lata, na starym estońskim gospodarstwie, od dawna zamieszkiwanym przez moich przodków – nawet nie sposób stwierdzić od jak dawna. Wspomnienia są bardzo żywe, bardzo wczesne dzieciństwo, jasne błyski, jasne kolory. Pamiętam dom, pamiętam układ pomieszczeń, pamiętam zaśnieżone podwórko, pamiętam jeża, którego karmiliśmy. Zawsze towarzyszyły mi te miłe wspomnienia. Ale mojej mamie trudno było się tam odnaleźć, była smutna i czuła się jak obca, otoczenie wydawało jej się wrogie - czuła, że popełniła błąd. Po rozwodzie rodziców wraz z mamą i starszą siostrą przeprowadziłyśmy się do Leningradu. Od tamtej pory w domu nie mówiło się po estońsku, pamiętam tylko, że tata na prośbę mamy przywiózł estoński elementarz, a ja pamiętałam jakieś pojedyncze słowa z języka estońskiego, które teraz w ogóle mi nie pomagają, bo jest ich dosłownie kilka. 

Zawsze myślałam o powrocie. Często przyjeżdżałyśmy w gości na gospodarstwo latem, na wakacje. Potem, w latach 90-tych, kiedy kraje nadbałtyckie oddzieliły się od Związku Radzieckiego, ciężko było przemieszczać się z Rosji do Estonii i straciłyśmy możliwość widywania się z krewnymi. Do czasu, aż Estonia wstąpiła do Strefy Schengen, nie mogłam tu przyjechać. Byłam niepełnoletnia i nie mogłam sama złożyć wniosku o odzyskanie obywatelstwa, i nawet nie wiedziałam jak to zrobić. Mogłaby to zrobić moja mama, ale ona, prawdopodobnie, nie podjęłaby się. To, że chciałam wrócić było oczywiste, po nocach śnił mi się dom. Te sny prześladowały mnie do wieku dorosłego, kiedy ja sama miałam już dzieci. Chciałam sprawdzić, co w domu, co u moich krewnych. Śnił mi się tata, wiedziałam, że nie żyje, miałam 16 lat. Dostałyśmy wtedy telegram. Mama ucinała kontakty z krewnymi od strony ojca, dostawałyśmy listy, ale ona na nie po prostu nie odpisywała. Już w dorosłości sama szukałam drogi, aby się z nimi skontaktować – odezwali się do mnie i zaprosili w gości, szybko udało mi się zdobyć wizę i przyjechać. W 2010 roku, kiedy mój młodszy syn miał roczek, pojechaliśmy na gospodarstwo. To było bardzo duchowe przeżycie – w rok przed śmiercią dziadka, który wtedy miał 90 lat. Pamiętałam go, on mnie także. Zapłakał, kiedy przyjechaliśmy. Bardzo ciepło nas przyjęli, zebrali się wszyscy krewni z różnych miast, zaprosili też swoich przyjaciół. Z Finlandii przyjechała druga żona mojego taty razem z moim przyrodnim bratem. 

Zdjęcie: Archiwum prywatne. Konik na strychu domu na gospodarstwie. 

Przechadzałam się po miejscach, które pamiętałam z dzieciństwa, wszyscy szli ze mną, robili zdjęcia, wypytywali mnie o różne rzeczy, pokazywali rodzinne albumy. Moja mama, kiedy jeszcze mieszkała z nami na tym gospodarstwie, robiła jakieś naczynia, rękodzieło, haftowała, coś dziergała, a oni to wszystko zachowali. Oczywiście, poszłam na strych  ile czasu my tam z siostrą spędzałyśmy. Były tam kosze, które wyplatał mój dziadek, stare łóżeczka dziecięce, w których spał jeszcze mój tata, jego pierwszy motocyklowy kask-samoróbka, bo wtedy nie mogli jeszcze kupić markowego. To było całe muzeum. Co mnie zaskoczyło, prawie nic się w tym domu nie zmieniło przez 25 lat, z wyjątkiem okien z podwójnymi szybami zamiast starych drewnianych ram. To było bardzo wzruszające spotkanie. Wszystko było na swoim miejscu, czułam się wśród nich komfortowo i nie było poczucia, że jestem obca, choć czasami nawet nie rozumiałam o czym rozmawiali. 

Zdjęcie: Archiwum prywatne. Karin z dziadkiem Erichem Maro i synami na gospodarstwie w Ohtu, 2010. 

Gdy umarł mój dziadek, przyjechałyśmy razem z siostrą, byłyśmy w cerkwi, wspominałyśmy dziadka, byłyśmy na cmentarzu. Piękny, przytulny cmentarz, okazało się, że jest na nim sporo nagrobków z nazwiskami członków mojej rodziny – Alter i Maro, czyli nazwiska babci i dziadka. W Rosji nie mam takiego miejsca na cmentarzu, a mam tam mnóstwo krewnych. A tutaj było poczucie, którego nigdy dotąd nie znałam Korzeni. Z jakiegoś powodu długo odkładałam proces przywrócenia obywatelstwa, myślałam, że to będzie bardzo skomplikowane, wymyślałam tysiące wymówek. Impulsem stało się to, że mój syn na poważnie zajął się muzyką. Zaczęłam zastanawiać się nad perspektywami dla niego i zrozumiałam, że trzeba działać teraz, aby dać mu możliwość uczyć się w różnych instytucjach edukacyjnych, aby nie był przywiązany do jednego państwa – to ważne dla muzyka. Otrzymałam obywatelstwo we wrześniu 2019 roku. Po prostu zadzwoniłam na Policji i Straż Graniczną i powiedziałam, że chciałabym odzyskać obywatelstwo. W tamtym momencie już tyle naczytałam się o biurokracji, że byłam gotowa zdawać te wszystkie egzaminy, ale zdecydowałam się zacząć od zwykłej rozmowy. I nawet nie wiedziałam, że będą ze mną rozmawiać po rosyjsku. Rozmowa była dość krótka. Powiedzieli mi, że niczego zdawać nie muszę, wystarczy przynieść akt urodzenia. Byłam wtedy na wsi w obwodzie pskowskim. Pamiętam, jak  chodziłam po ogrodzie szczęśliwa, że wszystko się rozwiązało, że było to takie proste. Zaczęłam myśleć o przeprowadzce, kiedy moje relacje rodzinne stały się dość skomplikowane, mianowicie rozwiodłam się. Znalazłam ofertę stażu w Estonii, napisałam i zostałam zaproszona. Poczułam szczęście, że wszystko się układa. Ale covid pokrzyżował nasze plany, staż się nie odbył. Potem, po wybuchu wojny, w listopadzie znów się dostałam. To była moja szansa na punkt zaczepienia – kiedy masz pracę, możesz zacząć myśleć o przeprowadzce. Po stażu zaproponowano mi stanowisko kucharza w restauracji, a w styczniu 2023 roku przeprowadziłam się. Przyjechałam tu z takim założeniem, że jeśli dam radę mieszkać tu rok, to już będzie dobrze. Myśl o tym, że tu zostanę, wtedy jeszcze była dla mnie dość śmiała – nie dlatego, że zwątpiłam w swoje marzenie, ale dlatego, że nie wiedziałam, czy sobie tu poradzę. Wyobrażałam sobie, co będzie, jak mi się nie uda, jak spełnią się najbardziej pesymistyczne słowa moich przyjaciół i krewnych: „Nie pozwól, żeby rzucali w ciebie kamieniami, nikt cię tam nie potrzebuje, nie lubią nas, zawsze będziesz dla nich obca”. Teraz mam świetną pracę, świetny zespół, wielu przyjaciół.

Mój starszy syn mieszka tu ze mną, pracujemy razem. Dostrzegam pewne podobieństwa z Estończykami, nawet pewne cechy anatomiczne. Patrzę - sylwetki podobne do moich, rysy twarzy. Znalazłam nawet pewne cechy charakteru, które są mi emocjonalnie bliskie. Jestem akceptowana jako Estonka, mimo że nie mówię w tym języku. Czasami zdarzają się takie ciekawe przypadki, ludzie gubią się, gdy mają estońskie imię, estońskie nazwisko, estoński paszport, twarz jak Estończyk, ale nie znają języka. Mój szef czasami żartuje ze mną, przedstawia mnie Estończykom z uśmiechem i mówi: „a tu mamy rodowitą Estonkę, która nie mówi po estońsku”. Atrakcja. Ale nauka estońskiego jest dla mnie ważna, nie tylko dlatego, że tu mieszkam, bo nie wiem, gdzie będę mieszkać jutro, ale to dla mnie sprawa honoru - to język moich przodków, moje pierwsze słowa były po estońsku. Przez cały czas, gdy mieszkałam w Petersburgu, czułam się jakbym była nie na swoim miejscu, mimo że uważałam się za Rosjankę. Nie czułam się w Rosji obco, ale miałam wrażenie, że patrzę na wszystko z zewnątrz. Teraz zdecydowanie czuję się Estonką, choć nie mogę tak po prostu przekreślić rosyjskiej części swojego pochodzenia – to coś, czego nie da się ze mnie wymazać. Myślę, że nie muszę wybierać, czy jestem Rosjanką czy Estonką, jestem tym, kim jestem. Kiedy rozmawiam z Estończykami, czasami czuję, że jestem bardziej Rosjanką, a kiedy rozmawiam z Rosjaninem, myślę, że jestem bardziej Estonką i dlatego on mnie nie rozumie. Ja też zaliczam się do fali powojennej emigracji, bo wybuch wojny był jednym z najważniejszych czynników, które zmusiły mnie do przeprowadzki. Nie był dla mnie jedynym, jak dla wielu, ale bardzo ważnym. Moimi najbliższymi są teraz rosyjscy emigranci, którzy przyjechali tu w ciągu ostatnich dwóch lat. Bardzo trudnym przeżyciem jest, gdy ludzie, być może bardziej zasłużeni ode mnie, napotykają na problemy, ponieważ nie mają takiego statusu jak ja. W tym przypadku działa syndrom oszusta – kiedy najbardziej szanowani ludzie mają takie problemy. Jeśli jestem w stanie im pomóc ze względu na ten dodatkowy przywilej jaki posiadam, zawsze chętnie to robię. Nie postrzegam tego zaszczytu jako własnej zasługi, ale jako wielkie dobrodziejstwo dane mi przy narodzinach. Chciałabym również powiedzieć, że kiedy wracam do Estonii z podróży, mam bardzo ciepłe i przyjemne uczucie, że wracam do domu. Nie miałem takiego uczucia w Rosji. Okazuje się, że mój dom jest tutaj. 

Gleb, 17 lat, starszy syn Karin 

Gleb otrzymał obywatelstwo wraz z mamą w 2019 roku, przeprowadził się do Tallinna z Petersburga wiosną 2023 roku. 

Otrzymałem obywatelstwo jesienią 2019 roku, kiedy miałem 12 lat, na podstawie tego, że moja mama też ma estońskie obywatelstwo. Zawsze wiedziałem, że jestem Estończykiem – moja rodzina zawsze wzbudzała zainteresowanie nauczycieli i zawsze wyjaśniałem, że pochodzimy z Estonii. W naszej rodzinie bardzo dbamy o drzewo genealogiczne, od dziecka wiedziałem, kim był mój dziadek i czym się zajmował. Wśród przyjaciół nazywano mnie Estończykiem, takie było moje przezwisko – nie przeszkadzało mi to, czułem się Estończykiem. Nie zastanawiałem się nad wyprowadzką z Rosji do czasu rozwodu rodziców, wtedy pojawiło się pytanie: gdzie zamieszka mama. W tamtym momencie już wszyscy mieliśmy paszporty i coś napominałem mamie, że moglibyśmy wyjechać do Europy. Chęć przeprowadzki nasiliła się zaraz po rozwodzie rodziców i rozpoczęciu wojny. Właśnie wtedy się przeprowadziłem. Szczerze mówiąc, nie przeżywałem mocno tego, że porzucam miejsce, w którym się wychowałem. Sama przeprowadzka raczej mnie podbudowała i odwróciła moją uwagę od nieprzyjemnego stanu, który utrzymywał się przez bardzo długi czas – widziałem, że w Rosji prawie nic się nie zmieni w najbliższej przyszłości, że sprawy tylko się pogarszają. Mój nauczyciel powiedział mi kiedyś, że w Rosji nie ma teraz innej opcji, jak tylko wyjechać gdzieś indziej – możesz zostać, ale nawet jeśli coś się zmieni, ludziom będzie się żyło lepiej dopiero za 10 lat, jeśli nie za 20. Mój ojciec również bardzo nalegał, abyśmy wyjechali najszybciej jak to możliwe, zwłaszcza po wybuchu wojny. Byłem w Petersburgu kilka razy, odkąd się przeprowadziłem, a mój ojciec, choć cieszył się, że mnie widzi, zawsze był bardzo niezadowolony, że wróciłem – uważał, że to nie jest bezpieczne. Na początku byłem nieco przygnębiony, miałem nieco zawyżone oczekiwania, które nie zostały spełnione, ale w zasadzie było dobrze. Kilka dni po przyjeździe zamówiłem kilka podzespołów komputerowych. Interesuję się komputerami, a na początku wojny ceny wszystkiego w Rosji poszybowały w górę i wiele rzeczy stało się niedostępnych. Kiedy przyjechałem i zobaczyłem, że ceny tutaj są adekwatne i że mogę absolutnie bezpiecznie zamawiać komponenty z wybranych stron, że nie muszę płacić kilku osobom za przewiezienie paczki przez granicę - bardzo mnie to ucieszyło. Również - czystość. Tallinn jest bardzo czysty w porównaniu do Petersburga. Absolutnie nie mam ochoty wracać – nic nie trzyma mnie w Rosji i za każdym razem, gdy tam jadę, coraz bardziej cieszę się, że się przeprowadziłem. Są dosłownie dwie rzeczy, za którymi tęsknię – atmosfera miasta oraz moi przyjaciele i rodzina. 

Jeśli chodzi o kulturę - estońska jest mi bliższa niż rosyjska. Brak przepychu, skromność, minimalizm, także w architekturze - to wszystko bardzo mi się podoba. Bardzo chciałbym znać język, staram się go uczyć, moja praca też tego wymaga. Ale jeśli później pomyślę o przeprowadzce gdzie indziej, znajomość estońskiego raczej mi nie pomoże. Szczerze mówiąc, nie czuję więzi z moimi korzeniami. Kiedy ludzie pytają, oczywiście mówię, że mam tu wielu krewnych, ale są to raczej zamknięci ludzie, jak to zwykle bywa wśród Estończyków; spotykamy się z nimi, ale bardzo rzadko. Poza tym nasza część rodziny nie jest tak blisko tej estońskiej części, która zawsze tu mieszkała. Dlatego z mojego punktu widzenia rodzinę mam tylko w Rosji. Nie czuję tutaj swoich korzeni, chociaż je mam. Jak na razie nie planuję niczego w przód, trudno mi dostrzec jakiekolwiek perspektywy na dłuższą metę, więc nie mogę powiedzieć, jaka będzie moja przyszłość w Estonii, ani czy w ogóle będzie w Estonii. Wciąż czuję tu pewną niechęć, ponieważ urodziłem się w Rosji i chciałbym przenieść się do kraju, który nie miałby z nią żadnych związków, a zatem nie mógłbym zostać osądzony ze względu na język czy obywatelstwo. W końcu stosunki między Rosją a Estonią są dość skomplikowane i kilka razy spotkałem się z uprzedzeniami wobec siebie ze względu na to, że bardzo słabo mówię po estońsku, a moim ojczystym językiem jest rosyjski. Jest to dla mnie główny minus mieszkania tutaj. Ogólnie rzecz biorąc, jest zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Czystość. Wynagrodzenia w stosunku do cen - w Rosji dużo trudniej kupić niektóre rzeczy, które dla reszty cywilizacji uchodzą za normalne. Wolność słowa, zdecydowanie, bez względu na to, jak często mówiono mi, że wolność słowa jest względna, że jeśli coś powiesz, stosunek wszystkich do ciebie natychmiast się zmieni, ale myślę, że o to chodzi w wolności słowa – możesz mówić, co chcesz, ale jedyne, co się zmieni, to to, co ludzie o tobie myślą. Nikt nie wsadzi cię do więzienia za twoje słowa i nic ci nie zrobią za polubienie i udostępnienie czegoś w Internecie. Estonia, o ile mi wiadomo, według wielu rankingów jest jednym z wiodących krajów pod względem wolności mediów i wolności słowa. Co jeszcze do minusów i plusów: wadą jest dla mnie mała ilość ludzi i powolne tempo życia, nadal bardziej podoba mi się atmosfera Petersburga, miasto tętni życiem, podczas gdy Tallinn jest bardzo spokojny, a życie jest wyważone i odbywa się niewiele wydarzeń, w innych miastach jest to jeszcze bardziej zauważalne. Tak więc Estonia jest według mnie bardzo spokojnym, czystym, schludnym, skromnym krajem, w którym wspaniale byłoby spędzić starość, ale teraz nie jest to dla mnie odpowiednie miejsce, bo tempo życia jest znacznie wolniejsze niż w innych stolicach. Nie mogę jeszcze nazwać Tallinna moim domem, podobnie jak Petersburga. Ale powrót do Tallinna z innego miejsca jest już dla mnie przyjemniejszy niż przyjazd do Petersburga. 

Anton, 32 lata, inżynier 

Anton otrzymał obywatelstwo w 2016 roku, przeprowadził się z Petersburga do Estonii we wrześniu 2022 roku. 

W 2015 roku wspólnie z małżonką przechadzaliśmy się po Tallinnie i rozmawialiśmy o moich estońskich przodkach, o mamie, która się tu urodziła i mieszkała do około 14 roku życia, i zdecydowałem się postarać o obywatelstwo. Okazało się, że jest to dość łatwe i nie trzeba zrzekać się pierwszego obywatelstwa. Otrzymałem obywatelstwo „na mocy prawa krwi”. Mój pradziadek Jurgas Jochannowicz jako dziecko przyjechał do Tallinna i otrzymał obywatelstwo I Republiki Estońskiej. Zacząłem szukać informacji o moich dziadkach w oficjalnych archiwach. Rodzice podali mi różne imiona, nazwiska, daty, i ja po tych słowach-kluczach znajdowałem dokumenty, składałem prośby o zrobienie kserokopii, a następnie otrzymałem zaświadczenie potwierdzające, że mój krewny był obywatelem I Republiki Estońskiej. Później trzeba było potwierdzić moje pokrewieństwo z nim, czyli od odtworzyć w pełni całą linię od tego krewnego do mnie, potwierdzić dokumentami, i z tymi wszystkimi dokumentami i zaświadczeniem poszedłem do konsulatu i poprosiłem o przywrócenie obywatelstwa. Przyznanie go trwa około miesiąca-półtora. Pod koniec 2015 po raz pierwszy pomyślałem o odzyskaniu obywatelstwa, a we wrześniu 2016 już dostałem dokumenty w konsulacie. Od zawsze wiedziałem, że mam estońskie korzenie. Znałem panieńskie nazwisko matki, wiedziałem, że urodziła się w Tallinnie, że mieszkała w Sillamäe. Ale żeby czuć się Estończykiem – nie, raczej nie. Wydaje mi się, że to raczej przypadek, zbieg okoliczności. Nie widzę u siebie jakiegoś związku z Estonią, jeśli mam być szczery, to nie za bardzo rozumiem ten cały „powrót do korzeni”. W pierwszej kolejności składałem dokumenty po to, żeby łatwiej było mi podróżować. Jako takiej przeprowadzki nie planowałem, ale kiedy pojawiły się dokumenty, zacząłem rozmyślać o tym, że można by było pojechać pomieszkać gdzieś, na przykład do tej Estonii, na 2-3 lata. A tak, żeby sprzedać dom w Rosji i wyjechać na dobre, kupić dom gdzieś indziej – nie, nigdy  tego nie rozważałem. Zdecydowałem się na przeprowadzkę we wrześniu 2022 roku po ogłoszeniu mobilizacji. Dlaczego? To pytanie ma wiele odpowiedzi. Uważam, że ten wyjazd nie był do końca moją decyzją, był impulsywny, wymuszony, zmusili mnie do takiej decyzji. Później chciałem wracać, nie widziałem sensu zostawać, ale zdecydowałem się jednak poszukać pracy, spróbować jakoś się realizować. 

Pierwsze wrażenie było niejednoznaczne – było mi ciężko. Trzeba było znaleźć pracę, rozpocząć nowe życie, jakoś znaleźć przyjaciół. Czułem się jakbym znowu dopiero co skończył studia – żyję nie wiadomo jak, robię nie wiadomo co. Jak swego rodzaju druga młodość, ja sam niczego od siebie nie wymagam i nikt inny ode mnie. Nigdy nie było iluzji, że jestem „stąd”, albo że kiedyś będę. Owszem, dostałem obywatelstwo, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak niejednoznaczne są te zasady nawet w samym państwie estońskim – ustawa o obywatelstwie ze względu na krew. Nie mam syndromu oszusta, bo jestem oszustem. Po co się oszukiwać? Spotykałem się z brakiem sympatii w moją stronę, ale nie często, i w większości u ludzi, z którymi i tak nie chciałbym siedzieć przy jednym stole. Zdarzyło się, że specjalnie mówili do mnie po estońsku, chociaż wiedzieli, że niczego nie rozumiem, a innym razem straż graniczna mówi do mnie „jak ty w ogóle dostałeś ten paszport, skoro ni w ząb nie umiesz języka”. Najbardziej dostaje mi się za język, ale najczęściej czepiają się tego chamscy ludzie. Nie patrząc na starcia z brakiem uprzejmości, mam bardzo pozytywny stosunek do estońskiej kultury i języka, lubię słuchać muzyki po estońsku, staram się szukać ciekawych lokalnych zespołów, chodzę do galerii z estońską sztuką, podoba mi się ona. Chcę też uczyć się języka – ale odkładam to, ponieważ ciężko połączyć naukę z pracą, ale nie przeszkadza mi to w rozmyślaniu o tym w dłuższej perspektywie. Rosjanin czy Estończyk? Nie wiem. Powiązać siebie z kimś nigdy nie było mi łatwo. Wszyscy jesteśmy tak wymieszani, że od dawna już nie wiadomo, kim jesteśmy. Uważam, że dzielenie się na grupy jest bez sensu. Przez 30 lat żyłem w jednej kulturze i oderwać ją teraz i mówić, że nie jestem z nią już związany jest głupie. Mówić, że jestem teraz związany z estońską kulturą też dziwnie – mieszkam tu dopiero półtora roku i nawet nie kumpluję się z żadnym Estończykiem, dlatego szukać siebie w tym wszystkim też głupio. Według mnie są takie miejsca, tacy luzie, takie książki, filmy, muzyka, z którymi tak czy inaczej się identyfikuję i to sprawia, że jestem tym, kim jestem. Nie jestem Rosjaninem, ani Estończykiem, jestem Anton. A gdzie jest teraz mój dom? Jestem osobą, która lubi zapuszczać korzenie, kochać miejsce, w którym żyje, dlatego jest mi teraz ciężko, nie wiem, ile czasu mi to wszystko zajmie, życie nie jest już takie stabilne jak wcześniej. Wszystko zmienia się bardzo szybko, wydaje mi się, że te kwestię pozostawiałem otwartą przez ostatnie półtora roku. I nie widzę perspektyw na to, żeby jakoś się to miało zmienić. Nie mam pojęcia, po co tu przyjechałem, nie mam pojęcia, po co miałbym być tam czy gdzie indziej. Wyprowadzka była spontaniczna, tak naprawdę wszystkie decyzje są podyktowane tym, co podyktuje moja praca. I sytuacja polityczna, od której zależy moje obecne życie. Dlatego nie wiem, gdzie powinienem być. Pokażcie mi w dzisiejszych czasach człowieka, który wie. Ja nie widzę swojej przyszłości. Jest schowana za mgłą wojny i politycznych zagrywek. 

Iwan, 23 lata (imię zmienione) 

23 lutego 2022 roku Iwan został wcielony do rosyjskiej armii. W jego przypadku estoński paszport przyznany „na mocy prawa krwi” okazał się być prawdziwym zbawieniem – dał możliwość wyjechania z kraju od razu po odbyciu obowiązkowej służby i uchronił przed nadchodzącą mobilizacją. Iwan przeprowadził się z Moskwy do Estonii latem 2022 roku. 

Dostałem paszport dlatego, że mój przodek mieszkał na terenie I Republiki Estońskiej, w dodatku przy samej granicy, w Peczorach (teraz jest to Rosja, ale w latach 1918-1940 była to Estonia). Po rozpadzie ZSRR pozwoliła wszystkim potomkom obywateli tej pierwszej republiki na odzyskanie obywatelstwa. W ten sposób cała moja rodzina otrzymała obywatelstwo. Przy czym nie jest ono uznawane za przyznane w wyniku „naturalizacji”, ale „z urodzenia”, co oznacza, że nie można zostać pozbawionym go. Dodatkowo posiadam też rosyjski paszport, gdyż urodziłem się w Rosji. Często jeździłem do Estonii jako dziecko, utrzymywałem kontakty z tamtejszymi krewnymi, a dorastając zdałem sobie sprawę, że moja sytuacja jest w pewnym sensie wyjątkowa. Pewnego razu na obozie letnim poznałem dziewczynę, która miała dokładnie taką samą historię z dwoma paszportami i na początku jej nie uwierzyłem, myślałem, że jestem jedyny. Nie czułem się Estończykiem pod względem narodowości, kiedy byłem za granicą zawsze mówiłem: „From Russia”. Nigdy nie myślałem o przeprowadzce do Estonii. Wydawało mi się, że nie ma tam nic do roboty, jest mała, nudna i jeśli mam się przeprowadzić, to w jakieś ciekawsze miejsce. W ogóle nie planowałem nigdzie wyjeżdżać. Kiedy zacząłem się zastanawiać, gdzie chcę mieszkać, rozważałem wyjazd do Szwajcarii lub Francji, ale po studiach we Francji zdecydowałem, że wolę zostać w Moskwie. Mój estoński paszport był tylko środkiem do podróżowania bez wizy, co było bardzo wygodne. Byłem w wojsku, kiedy zaczęła się wojna. Nie było dostępu do Internetu, więc otrzymywałem wiadomości od przyjaciół i rodziców. Nie wierzyłem, że to możliwe i nie zwracałem wtedy na to większej uwagi, byłem bardziej zajęty codziennymi sprawami. Dwudziestego czwartego rano obudziliśmy się i dostałem SMS-a od przyjaciela: „Wania, zaczęła się wojna.” Na początku myślałem, że to tylko jakaś plotka. Zacząłem intensywnie przeglądać strony, szukając jakiegoś potwierdzenia tego, co czytam. Ale rano nie wszyscy jeszcze wiedzieli, dowiadywaliśmy się stopniowo. Nie wiedzieliśmy, jak zareagować. Tam człowiek ma zupełnie inne problemy, problemy dnia codziennego, jak więcej spać, jak mniej pracować, a więcej siedzieć, częściej chodzić na papierosa i nie pakować się w jakąś ciężką pracę. Kiedy przychodził wieczór, wszyscy dzwonili do domu i grali w szachy. Co wieczór musieliśmy oglądać Kanał 1, to było obowiązkowe, ale oglądało się tylko wiadomości, bo nic innego nie można było obejrzeć. Z wiadomości nie sposób było się dowiedzieć, co się dzieje. 

Oczywiście wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać, czy zostaniemy tam wysłani. Wieści zaczęły się rozchodzić - niektórzy ludzie dowiadywali się od przyjaciół i krewnych, inni rozmawiali z chłopakami z innych jednostek, a wielu z nich przestało odbierać telefony - wyglądało na to, że poborowi też są tam wysyłani. Zaczęła się panika i strach. Wszyscy się martwili, a byli też tacy, którzy mówili - „A co mi tam, pójdę, co innego będę w życiu robił?”. Pod koniec służby, latem, byli tacy, którzy zdecydowali się zostać i podpisać kontrakt – to mnie najbardziej zadziwiło. Był facet z Biełgorodu, który motywował to faktem, że jego miasto jest bombardowane, i pamiętam jednego gościa z jakąś retoryką typu: „musimy zniszczyć herby”. W gruncie rzeczy każdy był zajęty swoimi problemami, chciał wracać do domu, dzwonił do swoich krewnych. Kiedy zaczęło się zamieszanie o to, czy zostaniemy wysłani, wszyscy zaczęli dzwonić do domu do swoich matek, a matki zaczęły dzwonić do dowódcy jednostki, a on ustawił nas w szeregu i powiedział: „ Dobra, przestańcie zawracać głowę swoim matkom, nigdzie nie zostaniecie wysłani”. Wszyscy musieliśmy zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że nigdzie nas nie wysyłają. Życie toczyło się dalej, napięcie było, ale codzienność je rozładowywała. Dzięki Bogu nie zostaliśmy wysłani i z tego co wiem, nie wysłano też kolejnego naboru. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że skończę na wojnie, wiedziałem, że wyjdę z tego - wszystko, byle nie na wojnę. Decyzję o wyjeździe podjął tata, zgodziłem się z nim. Miało to miejsce gdzieś na wiosnę 2022 roku, byłem jeszcze wtedy w wojsku. Mieliśmy przeprowadzić się we trójkę z rodzicami. Mój tata najwyraźniej miał przeczucie, że rozpocznie się coś w rodzaju mobilizacji i że jestem w strefie wysokiego ryzyka. Nawiasem mówiąc, kiedy wyjeżdżałem, wszyscy wokół uważali, że to niepotrzebne, że mobilizacja jest mało prawdopodobna. A kiedy mobilizacja się zaczęła, wiele osób też wyjechało (choć w większości później wrócili). Z tego, co wiem, nikt z mojej okolicy nie poszedł na wojnę, chociaż dostali wezwania. Generalnie, kiedy byłem jeszcze w wojsku, czekałem tylko na demobilizację, żeby móc się przeprowadzić, wierzyłem, że ojciec miał rację, a w porównaniu z życiem w wojsku, przeprowadzka do europejskiego kraju malowała się w bardzo jasnych barwach. Po demobilizacji spędziłem około miesiąca na przygotowaniach, pakowaniu, porządkowaniu dokumentów, spotkaniach z przyjaciółmi, bo była szansa, że długo się nie zobaczymy, i wyjechałem samochodem z Moskwy do granicy estońskiej. Podczas podróży wydawało mi się, że czeka mnie tam nowe wspaniałe życie, że wszystkie moje problemy zostaną za mną.

Po przyjeździe nie czułem się jak w domu, ale nie czułem się też zupełnie obco, w końcu bywałem tu już wcześniej i miałem krewnych, także w moim wieku, którzy pomagali mi w codziennych sprawach, a przebywanie z nimi pomogło mi się przyzwyczaić. Na początku nie chciałem wracać do domu, ale w Estonii też nie czułem się jak u siebie. Dopiero po półtora roku, kiedy przeprowadziłam się do Tallina z Virumy Wschodniej i zamieszkałem sam, poczułem, że dom to miejsce, do którego chce się wracać i którego nie chce się opuszczać. Nie miałem poczucia „powrotu do domu”, nie uważałem Estonii za swoją ojczyznę. Szczerze mówiąc, zawsze wydawało mi się, że to przypadek, że jestem obywatelem Estonii. Z psychologicznego punktu widzenia przeprowadzka była znacznie trudniejsza, niż sobie wyobrażałem. Wcześniej mieszkałem za granicą, ale tylko przez kilka miesięcy i zawsze wiedziałem, że wrócę do Moskwy. A tutaj nie było zaplanowanego powrotu. Inny język, zupełnie mi nieznany. Półtora roku później nadal go nie znam, ale wiele słów i znaków stało się dla mnie znajomych, a jeśli chodzi o komunikację, rosyjski i angielski zawsze wystarczały. Doświadczenia związane z kontaktami z władzami są dla mnie w większości pozytywne. Nie spotkałem się też z dużym niezadowoleniem z powodu nieznajomości estońskiego, choć zauważyłem, że zawsze się na to przygotowuję. Ogólnie rzecz biorąc, podoba mi się życie w Estonii. Lubię Tallinn jako miasto, ma swoje wady i zalety. Można tu żyć spokojnie, ufać państwu i policji. Nadal trudno mi liczyć w euro, jest dużo nowych rzeczy, nowych produktów, usług, cen. Muszę szukać nowych znajomych, nie mam tu swoich dawnych przyjaciół, brakuje mi bliskich relacji, jest dość samotnie, zwłaszcza na początku, mimo że nie przeprowadziłem się sam, tylko z rodziną. Uważam się za Rosjanina, ale kiedy przedstawiam się komuś za granicą, mówię, że jestem z Estonii. Nie czuję się tu tak obco, jak na przykład we Francji, gdzie kultura jest jeszcze bardziej odmienna od mojej ojczystej. Niemniej jednak, choć wiele rzeczy tutaj jest mi już znanych, tęsknię za Moskwą, w której dorastałem. Na razie widzę tu swoją przyszłość i nie sądzę, by powrót do Rosji był bezpieczny. Nie chciałbym teraz mieszkać w Moskwie, ale bardzo chciałbym móc tam pojechać, gdy tylko będę czuł się bezpiecznie w Rosji. Nie mogę tego teraz zaplanować, ale chciałbym spędzić przynajmniej najbliższy rok w Estonii. Obecnie moim domem jest moje wynajęte mieszkanie w Tallinie. 

Mitja Gustaw Lajus, psychoterapeuta, poeta, aktywista, Petersburżanin 

Mitja otrzymał obywatelstwo w sierpniu 2023 roku, przeprowadził się do Estonii w styczniu 2024 roku. 

Otrzymałem estońskie obywatelstwo ze względów etnicznych – mam dość długą historię rodzinną związaną z Estonią. Moi przodkowie przenieśli się z Estonii do guberni sankt-petersburskiej przed upadkiem Imperium Rosyjskiego, około 1905 roku. Mój pradziadek był młynarzem, przeniósł się z młyna w Estonii do młyna nad rzeką Ławą w guberni sankt-petersburskiej. Kiedy Estonia stała się niepodległa, złożyli wniosek o obywatelstwo estońskie, ale – nie do końca rozumiem dlaczego - nie pojechali tam. Być może w 1920 r. dużej rodzinie trudno było wyrwać się z kraju, mając już własny młyn i ziemię. Mój pradziadek Johann został z rodziną w Petersburgu, choć nawet nie mówił po rosyjsku. Jego syn, a mój pradziadek August, wiolonczelista, przeniósł się do Estonii. Otrzymał obywatelstwo, ale mieszkał w Estonii przez krótki czas – od 1920 do 1925 roku, po czym wrócił do ZSRR. Tak naprawdę to właśnie te pięć lat było podstawą do przyznania mi obywatelstwa. Do końca nie wiedzieliśmy nawet, czy faktycznie miał obywatelstwo, to była rodzinna legenda. I dlatego, według jednej z teorii, tak długo zwlekaliśmy z otrzymaniem obywatelstwa. Inna wersja, którą lubię, jest taka, że po prostu się nie spieszyliśmy - jesteśmy Estończykami. A trzecia jest taka, że myśleliśmy, że jest to bardzo trudne do zrobienia, że będziemy musieli zatrudnić prawnika, ale okazało się to całkiem proste. Do uzyskania obywatelstwa potrzebowałem dosłownie tylko aktu urodzenia.

Zdjęcie: Archiwum prywatne. Po lewej - pradziadek Mitji August Johannowicz (1891-1973), autoportret. Po prawej - Mitja Lajus w Tallinnie, 2024. 

Przez moje nazwisko całe życie musiałem się tłumaczyć: co to jest, dlaczego nie Iwanow? Było więc pewne poczucie wykluczenia w Rosji, właśnie z powodu nazwiska. Po studiach myślałem o wyjeździe do Estonii, ale uświadomiłem sobie, że jestem po prostu petersburskim Estończykiem. Kocham duże miasta, kocham Petersburg, kocham moją bibliotekę, moim ojczystym językiem jest rosyjski. Chciałbym spróbować swoich sił w polityce, poezji i psychoterapii w Rosji, dopóki będzie to możliwe. Mieszkałem w Petersburgu i bardzo chciałem tam zostać, robić swoje – ale wtedy ryzyko wzrosło. Cała moja najbliższa rodzina wyprowadziła się z kraju, moi bracia już dawno opuścili Rosję - starszy jest w Finlandii, a młodszy studiuje w Belgii. I 24 lutego moi rodzice powiedzieli: „ Dobra, jedziemy”. Spakowali się, wsiedli w autobus i pojechali do Helsinek – mieli fińską wizę. Mama bała się, że zamkną ją w Rosji. Walczyłem jeszcze trochę, chodziłem na wiece, nosiłem paczki do więzienia, ale potem usłyszałem plotki, że mobilizacja zostanie ogłoszona 3 marca. Nie mogę powiedzieć, że decyzja o wyjeździe była całkowicie moja. Mam bardzo zatroskanych braci, mamę, oni bali się o mnie bardziej niż ja sam, prosili, żebym wyjechał chociaż na jakiś czas. Kupili mi dość drogi bilet do Stambułu. Wyjechałem na początku marca. Była też dla mnie ważna jedna kwestia – kiedy jesteś psychoterapeutą, nie możesz sobie pozwolić na pójście do więzienia, nie da się prowadzić sesji z więzienia. A pacjenci potrzebowali wsparcia. To odpowiedzialność. Gdybym został, myślę, że trudno byłoby nie zostać posadzonym – nie jestem typem osoby, która będzie trzymać gębę na kłódkę. Czekając na paszport, podróżowałem standardową trasą emigranta - Stambuł, Tbilisi, Belgrad. Wiosną 2023 roku okazało się, że mój ojciec uzyskał obywatelstwo, co dało mi możliwość ubiegania się o nie. Wróciłem do Rosji i złożyłem dokumenty w konsulacie, ale poprosiłem o przysłanie paszportu do Tbilisi - jeśli otrzymasz paszport poza Rosją, nie masz obowiązku deklarowania drugiego obywatelstwa, dopóki do niej nie wrócisz. Paszport udało mi się otrzymać w sierpniu 2023 roku, a w styczniu przeprowadziłem się do Tallina. Teraz, po raz pierwszy od początku inwazji, mam własne mieszkanie. Wcześniej mieszkałem u przyjaciół, podróżowałem, wszystko było tymczasowe. Czuję się tu jak w domu. Mam też ugrofińskie rysy twarzy, jestem tu akceptowany jako jeden ze swoich. Tak więc twarz jest również ważną częścią tożsamości. Jednakże nie znam języka, co jest problemem. 

Kiedy mówię gdzieś po angielsku, wszyscy myślą, że jestem Finem – w końcu ta ugrofińska uroda i brak znajomości estońskiego. Pod względem kulturowym również rozumiem tych ludzi bardzo dobrze, o wiele lepiej niż ludzi w Rosji. Nie ma takiego seksizmu jak w Rosji, co dla mnie jest kompletnym zdziczeniem. Nie ma agresji, która jest wszędzie w Rosji, jest tylko pasywna agresja, która jest zupełnie inna. Czuję się Estończykiem. Oczywiście jest problem z językiem, ale uczę się go. Nie jestem gotowy, aby porzucić moją „petersburskość”, ale nigdy nie uważałem się za Rosjanina. Tak naprawdę nie rozumiem, czym jest „rosyjskość ”. Jestem rosyjskojęzycznym Estończykiem z Petersburga. Tutaj zajmuję się tym samym co wcześniej – prowadzę psychoterapię, głównie online, nie mam jeszcze pełnoetatowej pracy. Mogę też być bardziej aktywny w polityce. Byłem na Forum Wolnej Rosji w Wilnie, uczestniczyłem w akcjach protestacyjnych w Tallinie i organizuję spotkania w Reforum Space. W tym sensie obywatelstwo tutaj daje wsparcie: przynajmniej nie można cię deportować. Już nie jesteś zależny od Federacji Rosyjskiej. Nie odnowię nawet mojego rosyjskiego paszportu. Po co? Dla mnie osobiście jest to okazja do odnalezienia drugiego domu. Ogólnie jestem całkiem zadowolony z tej sytuacji. Oczywiście nie dlatego, że mamy teraz wojnę na pełną skalę, ale po prostu dla mnie osobiście ta przeprowadzka jest bardziej zmianą w kierunku pewnego rodzaju rozwoju, okazją do mocniejszego ugruntowania moich poglądów, w tym politycznych. Kiedy wpływasz do portu w Tallinie, widzisz napis: „Tere tulemast koju” („Witaj w domu”). I naprawdę czuję, że to jest mój dom. Nigdzie w Petersburgu nie byłoby tak napisane. To niemożliwe, aby w ogóle było tak w Rosji. Rosja zawsze komunikuje się z tobą w biurokratycznym języku, rosyjskie tablice nigdy nie komunikują się z tobą po ludzku. I dopóki Rosja jest taka, postsowiecko-putinowska, nie może być postrzegana przeze mnie jako dom. Dom, w którym każdy może cię okraść i wsadzić do więzienia, nie jest żadnym domem. Tutaj jest prawo, w Rosji go nie ma. Dom bezprawia. Tęsknię za Petersburgiem, pomimo panującego w nim bezprawia, i może kiedy stanie się wolny, chętnie tam wrócę i będę przyjeżdżać do Estonii na wakacje. 

Autor:
Swietłana Nowosielcewa | Tłumaczenie: Julia Korzeniowska – praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Żródło:
https://newsmaker.md/rus/novosti/ya-ne-russkiy-i-ne-estonets-ya-anton-kak-repatrianty-iz-rossii-vosstanavlivayut-grazhdanstvo-estonii-po-pravu-krovi-i-nachinayut-novuyu-zhizn-5-istoriy/

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Treść wiadomości jest wymagana.


INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE